piątek, 25 października 2013

Immatrykulacja

Niestety, uczelniana rzeczywistość zaskoczyła i 1-2 posty w tygodniu to chyba maksimum moich możliwości. Jestem megazaskoczony, że tak wiele osób czyta moje wypociny (nie wypada się chwalić, ale SIEDEMSET WYŚWIETLEŃ), także bloga na pewno będę kontynuował, ale czas nie pozwala na zbyt wiele ;). Zachęcam do komentarzy - pytania i uwagi są mile widziane (a nawet jeśli nie, zawsze mogę je usunąć :P ).

Z braku czasu skupię się na najważniejszych rzeczach. Za niedługo napiszę pewnie o tym, jak wyglądają zajęcia i rekrutacja, jak się tu mieszka i jak wygląda miasto, no i oczywiście o jedzeniu. Żeby wszyscy, którzy czytają tego bloga byli mniej więcej na bieżąco, z tym, co dzieje się na Oxfordzie, nie mogę dzisiaj nie wspomnieć o immatrykulacji.

Immatrykulacja, która odbyła się w minioną sobotę oznacza oczywiście oficjalne przyjęcie w poczet studentów Oxfordu. Brzmi sensownie, w końcu w Polsce też to mamy. Pamiętam, że jako pilny oraz pełen ideałów student 1. roku poszedłem na rozpoczęcie roku akademickiego na WPiA UW i potem przez bodajże 2 godziny nudy żałowałem, że nie zostałem w domu. Jedyne, co pamiętam z tego dnia to pełny Audimax - to zdarza się tylko raz w roku. Kiedy kilka dni później miało miejsce rozpoczęcie roku na SGH, zabrakło dla nas miejsc, więc poszliśmy na piwo do (o ile pamiętam) Powiększenia. Sorry, mamo.

No ale to przecież Oxford! Więc immatrykulacja musi być większa, lepsza i fajniejsza niż gdzie indziej. Prawda? Prawda?

Nie do końca. Pewnie, jest to wydarzenie niezwykłe - stanie w stroju sub fusc i uświadomienie sobie, że jest się studentem Oxfordu ma w sobie jakąś magię. Ale pod koniec ceremonii, pomyślałem sobie 'fajna'. I tyle.
Takie tam w college'u...

Cała immatrykulacja zaczyna się dość wcześnie. O 8.15 zebraliśmy się w hali College'u. I tu mała dygresja - po pierwsze, cała uroczystość odbywa się więcej niż raz - strzelam, że co najmniej 3-4 (ale wszystkie 'tury' tego samego dnia). Studentów jest po prostu za dużo, żeby wszystkich 'obsłużyć' za jednym zamachem. Mój college, z racji tego, że jest położony w centrum, zaczynał wcześnie (i nie, nie było śniadania ani brunchu).

Kolejka do Sheldonian większa niż w nocnym monopolowym

Kolejną rzeczą, która może dziwić ludzi z zewnątrz takich jak ja, jest fakt, że w immatrykulacji MUSI wziąć udział każdy nowy student (wyjątkiem są studenci wizytujący, np. Erasmusi). Sama ceremonia jest mocno okrojona (o czym za chwilę), ale udział jest obowiązkowy. Bezwarunkowo. I tak np. przedstawiciele collegu odhaczali w sobotę rano listy i 'wydzwaniali' nieobecnych, którzy zaspali.


Najfajniejszą rzeczą w całej immatrykulacji jest bezwątpienia strój sub fusc. Jest to formalne 'przebranie', które trzeba założyć na siebie w Oxfordzie na określone uroczystości (immatrykulacja, graduacja, egzaminy). Jego wygląd różni się w zależności od tego, czy jest się studentem graduate, undergraduate czy profesorem. Dla studentów graduate wygląda ono mniej więcej tak - czarne buty i skarpety, czarny garnitur, biała koszula, biała mucha, czapka i długa toga (dla pań - odpowiednio czarna spódnica, ciemne rajstopy i czarna wstążka przy koszuli). Mimo że mamy 2013 rok i wiele osób ma dość luźne podejście do stroju, to wymóg ubrania sub fusc na immatrykulację jest przestrzegany i pilnowany przez władze uniwersytetu (można mieć garnitur, który jest ciemny, ale nie czarny, czarną muchę zamiast białej, ale np. toga jest obowiązkowa). Słyszałem też, że podobno samej czapki nie powinno ubierać się przed graduacją (nie wiem czy to prawda), ale to akurat mało kogo interesuje.

Zaletą stroju sub fusc jest też fakt, że pierwszy raz w życiu udało mi się kupić czapkę, która weszła mi na głowę.

Sama ceremonia jest raczej skromna. Najpierw, wszyscy studenci maszerują do Sheldonian Theatre, gdzie odbywa się uroczystość. Przed drzwiami  okolicznościowa 'straż' uniwersytetu ustawia studentów, sprawdza strój i wprowadza ich do środka.

(Tak na marginesie - Sheldonian ma znakomitą akustykę i słychać w nim naprawdę każdy szept. Immatrykulacja miała miejsce 19 października, kiedy większość studentów przechodziła właśnie pierwszą przeprawę z angielską pogodą. W związku z tym, cała uroczystość była także festiwalem kaszlu i kataru - momentami myślałem, że to jakiś żart.)

Pełny Sheldonian. Niestety, kaszlu nie widać na zdjęciu. 

W obecności przedstawicieli obecnych college'ów v-ce kanclerz (chyba) Oxfordu wypowiedział łacińską formułkę, zgodnie z którą wszyscy obecni na sali zostali przyjęci w poczet studentów, wygłosił ok. 15-minutową przemowę (mniej więcej taką samą co roku - zeszłoroczna jest podobno na YT) i to byłoby na tyle. Podobno w przeszłości immatrykulacja miała większą 'pompę' - w skład uroczystości wchodziły nawet egzaminy, które miały sprawdzić, czy przyjęto właściwych kandydatów. No ale to już historia. Została tylko 30-minutowa, prosta uroczystość. Weszliśmy o 9, o 9.30 było już  po wszystkim.

Immatrykulacja na Oxfordzie nie odbiega raczej pod względem ceremoniału - poza strojem studentów - od rozpoczęcia roku, które znam z Polski. Nie ma fajerwerków ani latających świec, ba - jak już pisałem, nie było nawet śniadania (naprawdę, duży minus). Zdecydowanie bardziej ciekawe są w dniu immatrykulacji oxfordzkie ulice pełne świeżo upieczonych przebranych studentów. Zdziwiło mnie to, że przed collegami i Sheldonian zgromadziło się całkiem sporo turystów fotografujących studentów i pytających się o co właściwie chodzi z tymi śmiesznymi strojami. Także przez 5 minut każdy mógł poczuć się jak umiarkowany celebryta.
Ulica przed Sheldonian i turyści. No dobra, nie ma ich wcale tak dużo. Dałbym sobie rękę uciąć, że było ich więcej niż pięcioro.

Cała reszta (zaplanowanej do południa) uroczystości to... college'owe fotografie. Po wszystkim studenci rozeszli się do zdjęć w swoich collegach. W Lincoln najpierw każdy musiał odstać swoje (godzinę) w kolejce do zdjęcia indywidualnego, a potem pracowici fotografowie ustawili wszystkich do zdjęcia grupowego (kolejna godzina). Z racji braku śniadania okoliczna kawiarnia Missing Bean przeżyła prawdziwe oblężenia spragnionych kawy i bajgla studentów. Po zdjęciach było już po wszystkim. Oprawne w ramkę zdjęcia można kupić za ok. 40 funtów każde - moim zdaniem całkiem sporo, jak na 2 godziny stania ;).
Fota z rąsi przy grupowym zdjęciu. Tak, koło mnie stoi gość z niebieskimi włosami - ostatni element układanki pt.  "wszystko wygląda tu jak z Harry'ego Pottera". 


Cóż, immatrykulacja w Oxfordzie jest na pewno czymś niezwykłym, ale człowiek z zewnątrz niemający o niej zielonego pojęcia (ja) mógłby spodziewać się czegoś bardziej... oxfordzkiego. Zupełnie bez żartów, podobny poziom ceremoniału można zobaczyć w moim college'u co wieczór na kolacji. Ale o tym innym razem :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz