środa, 20 listopada 2013

Widokówki z wioseł :)

Dziś kolejna porcja pocztówek - tym razem z wioseł :) 

W Oxfordzie wiosła traktowane są bardzo poważnie. Jest oczywiście drużyna uniwersytecka, którą być może znacie z coraz popularniejszego Oxford-Cambridge Boat Race, który odbywa się co roku w okolicach kwietnia.  W jej skład wchodzi ok. 30 pań i drugie tyle mężczyzn. W czasie roku ta liczba zmniejsza się, tak że zostają tylko najlepsi (w Boat Race biorą udział po dwie łodzie mężczyzn i kobiet). Tzn. powyższe znam tylko z opowieści - jako człowiek, który miesiąc temu pierwszy raz trzymał wiosło mogę co najwyżej pomarzyć o reprezentowaniu uniwersytetu. 'The Blue Team' to w większości niesamowite kozaki - krajowi mistrzowie, medaliści mistrzostw świata i olimpiad, takie tam.  Z tego co wiem wiosłowanie dla uniwersytetu wiąże się z bardzo ostrymi treningami, które pochłaniają mniej więcej tyle czasu, co same studia.

Cieniasom takim jak ja zostaje pływanie collegowe. Czyli zdecydowanie bardziej rekreacyjne, chociaż nie odważyłbym się powiedzieć tego na głos naszemu trenerowi. Collegowe boat są bardzo dobrze zorganizowane - mają swoich sponsorów, budżet na trenera i sprzęt, co jakiś czas na Tamizie odbywają się międzycollegowe regaty (pierwsze w tym roku już w ten weekend). Ciekawostką jest też format regat - to nie zwykłe wyścigi Jeśli ktoś naprawdę chce się w to bawić i czas mu na to pozwala, może spokojnie wychodzić na wodę łądnych kilka razy w tygodniu (nie mówiąc już o sesjach na ergometrze i basenie).

Jedyny minus - treningi w środku tygodnia odbywają się z natury o 6 rano. Niezorientowanych informuję, że Anglia o 6 rano w zimie to najciemniejsze i najbrzydzsze miejsce na świecie, (nawet w  przepięknym) Oxfordzie. Ale zdecydowanie warto zebrać się rano - wschód słońca na rzece to widok nie do pobicia. 

Droga nad rzekę, w tle Christ Church College.

Boathousy.

BOGACTWO - to nie siedziba MI6, tylko University College Boathouse - zazdrość. 

 15 minut później otwierają się niebiosa - poznajcie angielską pogodę. 

Biedni ludzie na łodzi nie byli chyba całkiem pewni, czy dożyją jutra.

A oto i Men's 8 Novice Lincoln College. 

Wynoszenie łodzi z jest trudnym zadaniem logistycznym. Na tyle trudnym, że udało nam się już raz uszkodzić ster. Plus cholerstwo jest dość ciężkie. 

Put her on the water, lads.

Wiosło - przez nieuwagę można zarobić nim  w głowę (mnie oczywiscie ta sztuka już się udała).



Jak widać na zdjęciu niżej podpisany zasiada w łodzi po prawej stronie (stroke side). To dosyć ważne - człowiek przyzwyczaja się do całego ruchu i bardzo ciężko przestawić się na drugą stronę (bow). 

 Z natury siedzę w środku - nr 4 - to pozycja dla ludzi, którzy za duzi urośli. Ale tym razem padło na tył łodzi i nr 2. 

 I poszli! Tyłem do publiczności cox, czyli najważniejsza osoba w łodzi, która wydaje polecenia, steruje łodzią i generalnie jest szefem wszystkich szefów. 

 Poruszanie się w  8-osobowej łodzi wcale nie jest takie proste, jak mogłoby się wam wydawać po obejrzeniu transmisji z olimpiady. Pierwsze pare tygodni to w zasadzie głównie pływanie w czwórkach i szóstkach - pozostali 'usadzają' łódkę. Najważniejsze jest zgranie - bez dobrego timingu daleko się nie popłynie.


Krótko mówiąc - cały czas jestem zaskoczony jak dużo błędów można popełnić machając w wodzie drewnianym kijem. :) Pozdrawiam!





niedziela, 10 listopada 2013

Jak żyć w Oxfordzie? (cz. I)

No właśnie. Nauka nauką, ale oxfordzkie biblioteki nie wykarmią ani nie przenocują (a przynajmniej nie na dłuższą metę). Ostatnie dwa tygodnie były dość zabiegane (goście, goście – pierwsza wizyta mojej mamy wygrała z pisaniem bloga), ale w końcu zebrałem się, żeby zrobić parę zdjęć mojej hacjendy. Tak to już z tym jest - samo pisanie nie jest problemem, gorzej z robieniem zdjęć pralni/krowy/talerza ('ludzie patrzo'). Na szczęście dzięki mojemu niesamowitemu poświęceniu i konspiracji (większość zdjęć była robiona w niedzielę rano, gdy studenci spali jeszcze na głębokim kacu) - voila.

Pytanie pierwsze - gdzie się mieszka w Oxfordzie? Zasadniczo studenci graduate mają do wyboru mieszkanie w lokalach oferowanych przez college albo szukanie sobie lokum na własną rękę (jest też 'ogólna' pula mieszkań/pokoi oferowanych bezpośrednio przez uniwersytet). Ja wybrałem tę pierwszą możliwość. Jaka jest różnica?

Po pierwsze - wygoda - administracyjna i 'życiowa' ( o tej drugiej za chwilę).  - Z mieszkaniem w college'owym w pokoju jest bardzo mało użerania się (przynajmniej z mojego doświadczenia). Na początku wystarczy wysłać maila, że jest się zainteresowanym college accommodation, potem za pokój zapłacić... i to w zasadzie tyle formalności. Zero faktur, prąd, woda, ogrzewanie i internet wliczone w cenę czynszu, żyć nie umierać. Całą resztę załatwia college, co - sami przyznacie - zwłaszcza dla nowoprzybyłych obcokrajowców jest bardzo, ale to bardzo wygodne. 

Problemy? Jak można się domyśleć, znaczna część populacji miasta to studenci. W związku z tym popyt na mieszkania jest co najmniej spory - college'owych mieszkań po prostu dla wszystkich nie starcza. Niektóre college są pod tym względem dobrze wyposażone i gwarantują możliwość wynajęcia pokoju wszystkim chętnym studentom (np. mój), w innych już tak dobrze nie ma. Życie. Mieszkanie prywatne to z natury nieco większy 'random' i nieco wyższe ceny. No ale nie każdy musi lubić mieszkanie w studenckim miasteczku - poza tym pokoje są z natury jednoosobowe, parom i rodzinom z  dziećmi (a takich jest wśród graduates sporo) college raczej nie dogodzi.

Oto i ja przed wejściem do mojego mieszkania. 

Tak jak pisałem, mnie udało się załapać na przydział college'owego pokoju. Bear Lane - jeden z mieszkaniowych kompleksów Lincoln College  - położony jest bardzo blisko college'u, w samym centrum miasta, niedaleko głównej ulicy High Street. Wszędzie mam maksymalnie 15 minut piechotą, co jest niesamowicie miłą odmianą w porównaniu z Warszawą. Na pierwszy, drugi i każdy kolejny rzut oka Bear Lane wygląda jak zestaw bardzio wąskich, nienajnowszych angielskich szeregówek. 

(Swoją drogą - rower na zdjęciu powyżej jest oczywiście nie mój. Cycling w Oxfordzie jest bardzo popularny, podobną liczbę rowerów i rowerzystów widziałem do tej pory tylko w Holandii, ale wszystkie bogactwa świata nie przekonają mnie, żeby wsiąść na rower i jeździć nim po lewej stronie drogi.)



Na Bear Lane jest naprawdę ciasno - mam wrażenie, że Anglicy na miejscu jednego domu w Polsce zdołaliby wcisnąć 3 i pub. Na zdjęciach powyżej moja klatka schodowa. 

Bear Lane przypomina mi bardzo wygodny akademik rozstrzelony po kilkunastu (kilkudziesięciu?) budynkach. Ale co ja tam w sumie wiem, nigdy nie mieszkałem w akademiku. Mieszka się w klatkach schodowych - po ok. 6 osób w każdej. Łazienki i kuchnia są wspólne dla mieszkańców każdej z klatek (w mojej na 6 osób przypadają 2 łazienki i jedna kuchnia). Cały kompleks to trochę taka studencka komuna - mamy swoje odgrodzone podwórko i kilka innych niezbędnych do życia urządzeń. 

Wejście do Bear Lane i wszechobecne rowery.

Pozostałości po Halloween. Można tylko się zastanawiać, którzy studenci mieli tak mało do roboty, żeby rzeźbić w dyni w środowy wieczór. 



 I jeszcze dwa zdjęcia z mojego podwórka.

Powinienem chyba dodać, że jak zwykle - opisuję tylko swoje doświadczenia i piszę z perspektywy studenta graduate - sytuacja undergrads wygląda nieco inaczej (mieszkają w samym college'u lub bardzo blisko niego). Bear Lane jest miejscem dla ludzi chcących mieszkać 'po taniości', czyli studenciaków takich jak ja. Większość college'ów - w tym mój  - daje oczywiście wybór zapłacenia za mieszkanie o wyższym standardzie. Same ceny mieszkań w Oxfordzie to temat na inną rozmowę - tak jak pisałem popyt jest olbrzymi, za pokój trzeba zapłacić miesięcznie ok. 3-4 razy więcej niż w Warszawie.

Sam pokój - cóż - 'ciasny, ale własny'. Z racji tego, że dnie spędzam raczej na zajęciach/w bibliotece, a w pokoju tylko śpię, nie mogę narzekać. 

Widok z łożka...

...i na łóżko. Dla tych, którzy mnie znają - tak, pokój został specjalnie posprzątany do zdjęcia. 

Kuchnia...
... i łazienka. 

Kolejny urok mieszkania w college'u - części wspólne - podwórko, łazienki, kuchnia, korytarze są regularnie sprzątane i odkurzane przez college'owych scoutów. Tak - sprzątają po studentach, cytując moją mamę - 'w głowach się przewraca'. 

Computer room. 

Powyżej pokój komputerowy. Jak w każdym pokoju komputerowym świata połowa komputerów nie działa, a druga połowa działa ledwie. Z pokoju korzysta się głównie do drukowania. W związku z tym nigdy nie ma papieru, a jak już jest, to zawsze jakiś student muzyki drukuje 23435 stron nut. Na obu drukarkach.


Ta diabelska maszyna to kontrolka do pralek. 

 A te diabelskie maszyny to pralki i suszarki we własnej osobie. 

I - last but not least - pralnia. Przyjemność uprania kosztuje u mnie funta trzydzieści, drugie tyle za suszenie prania w tumblerze - urządzeniu totalnie obcym człowiekowi wychowanemu w polskiej kulturze suszenia prania na balkonie. Kartę, którą płaci się za pranie można doładować online - na stronie można też sprawdzić stan aktualnie załadowanego prania.

Tak dobrze przeczytaliście - można sprawdzić w internecie, czy już uprały wam się gacie. WOW.

Chyba jestem na to za stary ;)