Korzystając z ostatniego wolnego dnia, zastanawiałem się, co sensownego mogę wrzucić na bloga. Cóż, niewiele. Żeby móc napisać cokolwiek o życiu w Oxfordzie, najpierw muszę odpowiedzieć na pytanie, które zadawał mi praktycznie każdy, z kim rozmawiałem o moim wyjeździe. 'Co to jest college?'
Z góry przepraszam fanów historii Anglii i Oxfordu za moją ignorancję. Napiszę tylko o tym, jak college wygląda z perspektywy człowieka, którego wiedza o oxfordzkim systemie edukacji bazowała do tej pory na filmach o Harrym Potterze. Poza tym - przyjechałem do Anglii 2 tygodnie temu, więc bardzo możliwe, że przeczytam tę notkę za rok i wtedy zawstydzi mnie poziom mojej dzisiejszej niewiedzy.
Kiedy w styczniu aplikowałem do Oxfordu, wybór college'u zostawiłem na ostatnią chwilę. Pytałem - 'co to jest?' a wtajemniczeni mówili 'olej, dla studentów magisterki to nie jest takie ważne'. Będąc prostym człowiekiem wybrałem więc college (Lincoln), który:
-jest w centrum (żebym miał blisko na zajęcia),
-jest bardzo ładny i stary (hej, płacę za widoki),
-ma dobre żarcie (duh!),
-ma pub w piwnicy (wisienka na torcie).
THE COLLEGE IS CLOSED FOR VISITORS - za bramką można zobaczyć turystów (którzy - jak sądzę - spoglądają na mnie z zazdrością, że mogę bezkarnie paradować po dziedzińcu).
Mam mgliste pojęcie o tym, jak system college'owy w ogóle powstał. Zainteresowanych odsyłam do książek/wikipedii. Jak wszystko w Oxfordzie stało się to dawno i tak już zostało, bo nie było potrzeby nic zmieniać. Z tego, co udało mi się ustalić uniwersytet został 'zlepiony' z różnych szkół i właśnie pozostałością tego formowania się są instytucje college'ów - niezależne od struktury wydziałowej. Najstarsze koledże powstały w XIII wieku, 'najmłodsze' - w XX. Obecnie jest ich łącznie 38. Tak, wiem - dużo.
Podwórko. Trzepak nie zmieścił się w kadrze.
No właśnie, problem z koledżami (po polsku jest łatwiej) jest taki, że jest to coś, co w Polsce w ogóle nie funkcjonuje - tak jak napisałem są one 'nabudowane' na strukturę wydziałową. Żarty żartami, ale faktycznie wygląda to trochę tak jak domy (wiecie, Gryffindor, te sprawy) w Harrym Potterze. Jestem studentem Oxfordu, studiuje kierunek MSc in Law and Finance, ale jednocześnie jestem także członkiem Lincoln College (za członkostwo w koledżu płaci się również osobno poza czesnym). W moim koledżu są jeszcze tylko 3 osoby z mojego kierunku, reszta wylądowała gdzie indziej. Nie można być studentem Oxfordu nie będąc w żadnym college'u. Oczywiście, są różne formy rywalizacji pomiędzy koledżami - zarówno akademickie (tzw. Norrington Table jest to ranking koledży wg 'wyników' ich studentów undergrad), jak i sportowe (pisałem już o wiosłowaniu). Są też długie historie 'beefów' między poszczególnymi koledżami - np. Lincoln tradycyjnie 'nie lubi się' ze znajdującym się po drugiej stronie ulicy Brasenose (nie, nikogo to nie obchodzi).
Deep Hall - koledżowy pub - tu można kupić dobre i tanie piwo.
Nie mam zielonego pojęcia, jak instytucja koledżu wygląda od strony prawnej i jak bardzo jest zależna/niezależna od uniwersytetu. Strona internetowa Lincoln College twierdzi, że jest to 'registered charity', czyli fundacja. Wiem tylko tyle, że wszystkie moje rachunki z czesnym włącznie trafiają na konto koledżu. Podobno w praktyce koledże obracają sporymi funduszami - mówimy tu o kwotach idących w dziesiątki miliony funtów. Biorąc pod uwagę skalę ich działalności, aktywa (nieruchomości w centrum Oxfordu, często zabytkowe) i renomę uniwersytetu jest to całkiem możliwe.
W praktyce dla mnie - studenta studiów magisterskich - koledż faktycznie nie odgrywa bardzo dużej roli (z kolei dla undegrads jest on kluczowy). O tym, czy ktoś zostanie przyjęty na studia magisterskie, czy nie decydują odpowiednie wydziałowe komitety, koledże nie mają nic do gadania. Osoba przyjęta na studia (magisterskie) musi bezwarunkowo dostać członkostwo w którymś z koledżów (chociaż niekoniecznie w tym, który wskazała w aplikacji - mnie się akurat udało). W koledżach mieszają się ludzie studiujący różne kierunki - w praktyce mają one limity (quotas) osób przyjmowanych z danego kierunku - np. Lincoln College przyjmuje maksymalnie (powiedzmy - na oko) 20 osób studiujących jakikolwiek kierunek prawniczy (są też takie koledże, które studentów danego kierunku w ogóle nie przyjmują ze względu na swój 'profil'). Koledż nie odgrywa wielkiej roli także w mojej edukacji. Teoretycznie mam kogoś, kto tytułuje się 'college advisor' i ma być profesorem 'nadzorującym' moją pracę z ramienia college'u - w moim przypadku jest to niemiecki profesor Stefan Enchelmaier, którego dopiero co miałem okazję poznać (przemiły gość, wiedzą o polskiej polityce zawstydziłby niejednego polskiego polityka). W praktyce (podobno) kontakt z nim ogranicza się do kilku maili w roku i cosemestralnych spotkań, podczas których będę zdawał raport z postępów w mojej pracy (Rector's collections - czyli dosłownie spotkania, podczas których Rektor koledżu 'zbiera' moje wyniki).
Dziedziniec Lincoln. Lewy górny róg - kluczowe drzwi koledżu (prowadzą na stołówkę). Podobno każdy krok po trawniku 'kosztuje' 100 funtów.
No właśnie, Rektor. Każdy koledż ma też swoją własną wewnętrzną strukturę - na czele stoi rektor, a 'pod' nim są osoby zajmujące przeróżne stanowiska, które mają inną nazwę w zależności od koledżu (na polskie - coś w stylu dziekanów i prodziekanów). Fellows - to akademicy 'związani' z danym koledżem - czyli np. mój college advisor prof. Enchelmaier posiada tytuł Lincoln Fellow in Jurisprudence. Rola akademików jest z tego co wiem większa w przypadku undergrads - czyli studentów licencjatu. Poza kadrą akademicką koledż posiada liczną 'obsługę' - administrację, informatyków, księgowych, portierów, ochronę, lekarza, kapłana, kucharzy, służbę i pewnie jeszcze 50 innych osób, którzy przyczyniają się do tego, że Lincoln College 'hula', a o których istnieniu nie mam pojęcia.
W koledżu mamy zatem (poza 'obsługą') undergrads (licencjatów), postgrads (magistrantów - to ja, doktorantów) oraz akademików. Te 3 grupy dzielą się na tak zwane 'pokoje' - undergrads są zorganizowani w Junior Common Room (JCR), postgrads w Middle Common Room (MCR), a akademicy - w Senior Common Room (SCR). O JCR i SCR oczywiście nie jestem w stanie wiele powiedzieć. MCR, którego jako student koledżu jestem członkiem to coś w rodzaju akademiko-samorządo-wspólnoty. Co bardziej uspołecznieni studenci udzielają się w strukturze MCR i odpowiadają np. za organizację imprez, reprezentowanie studentów i ich (nasze) ogólnie dobre samopoczucie. Czyli jak pisałem - coś w stylu samorządu. Lincoln College ma ok. 300 - 350 studentów postgrad, czyli członków MCR. Na tyle na ile jestem w stanie teraz to ocenić - eventy MCR to przede wszystkim okazja, żeby spotkać ludzi spoza swojego kierunku i napić się z nimi piwa.
Kaplica od zewnątrz. Mogliby tu nakręcić parę odcinków Downtown Abbey, nikt by nie zauważył.
...i od wewnątrz. Kapelan to młody, wyluzowany gość. 'It's your chapel whether you believe in God or not'. Odbywają się tu nabożeństwa praktycznie wszystkich religii, nie tylko chrześcijańskich.
W moim przypadku koledż odpowiada bardziej za prozę życia. Tu mogę jeść (przez 2 tygodnie skrupulatnie sprawdzałem i mogę potwierdzić, że Internet nie kłamie i żarcie w Lincoln rzeczywiście jest bardzo dobre, do tego subsydiowane, więc tanie) i spać (koledże oferują stosunkowo niedrogie zakwaterowanie - tzn. trzeba za nie płacić, ale plusem jest to, że płacę co semestr określoną kwotę na konto koledżu i nie muszę się z niczym użerać). Szczęśliwcy (niestety nie ja) mogą wyszarpnąć od koledżu jakieś stypendium. W koledżu załatwia się większość administracyjno-uczelnianych pierdół, można bawić się w sport, tu przychodzi moja poczta i rachunki,tu jest biblioteka, no i tak jak pisałem - podczas koledżowych imprez poznaje się sporo nowych ludzi.
Czy koledż jest potrzebny do szczęścia? Pewnie nie, ba - co druga napotkana osoba przyzna, że cały ten system mocno komplikuję sprawę. Nikomu nie przyszłoby jednak do głowy go zmieniać. Bo po co?
The Lincoln Hall. Jeśli uważnie słuchałem Rektora, to sama hala jest z XV, parkiet z XVII, a kominek z XVIIIw. Tak, tu je się obiady.
Podczas pierwszej oficjalnej piątkowej kolacji (induction dinner) Rektor powiedział (mniej więcej): 'The University will give you your diplomma, but the College is your home'. W moim przypadku to pewnie trochę przesada, ale coś w tym jednak jest.
Gdyby czytał to przypadkiem jakiś bardziej 'doświadczony student Oxfordu, to przepraszam za pomyłki 0 śmiało można mi je wytykać. PS: Dla zainteresowanych - strona Lincoln College -
http://www.linc.ox.ac.uk/. Można zrobić sobie wirtualny tour, jest też trochę zdjęć i informacji ułożonych bardziej sensownie niż w słowotoku powyżej ;)